Michał Bąkowski urodził się 19 stycznia 1933 roku. Gdy rozpoczęła się II wojna światowa miał 6 lat.

Pan Michał Bąkowski.

Wczesne dzieciństwo wspomina dobrze, pomimo ciężkiej pracy – dość beztrosko. Zawsze pomagał ojcu przy gospodarstwie. Nie było maszyn, więc wszystko trzeba było wykonywać ręcznie. Cztery lata uczył się w szkole podstawowej, później nastąpił najgorszy czas w jego życiu. Rok 1944 i rozdzielenie z ukochanymi rodzicami, którzy zostali wywiezieni do Niemiec.

 

„Wspominam to bardzo smutno. To przygnębiające. Trafiłem wówczas do Domu Dziecka w Pieskowej Skale, a po wojnie przenieśli nas niedaleko Gniezna. Na szczęście byłem z rodzeństwem. Było nas czworo. Dopiero w 1980 roku pojechałem do mamy. Wtedy zobaczyłem ją pierwszy raz od rozstania…”

- wspomina pan Michał.

Czasy wojny to ciągły głód. Po I wojnie światowej, gdy było dużo sierot, siostry zakonne utworzyły Dom Sierot, dlatego w tym Domu Dziecka, jakby kontynuacji pierwszej inicjatywy, wychowankowie żyli tak naprawdę tylko z tego, co dali inni ludzie. Całe życie był zdany na siebie. Kiedy miał 17 lat,  zaczął dorosłe życie. Poszedł do Szkoły Przysposobienia Przemysłowego w Świebodzicach. W 1969 roku przyjechał do Jastrzębia-Zdroju i rozpoczął pracę w Kopalni Węgla Kamiennego „Zofiówka”. Szczęśliwy, niecały rok później, w 1970 otrzymał mieszkanie i mieszka tu do dziś.

 

„Pamiętam, że kiedy przyjechałem do Jastrzębia, to od razu mi się spodobało. Ta zieleń… Wspominam, że było tutaj przyjemnie i pamiętam też, że byli w naszym mieście kuracjusze. Przyjeżdżali i im się podobało. Było tu tak naturalnie. Ja nie chodziłem na tańce, ale wiem, że były w parku takie spotkania i to było popularne wtedy”

- opowiada pan Michał.

 Praca dawała mu satysfakcję, bardzo ją lubił. Miał mieszkanie, a urządzanie go pochłaniało każdą wolną chwilę: „Człowiek się cieszył, że ma coś swojego, że może żyć tak jak chce, planować i realizować swoje marzenia”.

We wspomnieniach Pana Michała zachowało się Jastrzębie-Zdrój jako miasto pełne energii. Bardzo szybko rozwijające się. Dzięki technologii wielkiej płyty, bloki powstawały jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Ledwo co skończono jedno osiedle, a już zaczynano budowę następnego. Pan Michał z rodziną zamieszkał w bloku przy ul. Kurpiowskiej.

 

„Pamiętam dobrze, że nie było asfaltu. Można powiedzieć, że stan dróg był fatalny, ale mnie to nie przeszkadzało. Dostałem się wszędzie, gdzie chciałem. Każdy wiedział, że to miasto dopiero powstaje. Wychowałem się na wsi, tam była bardzo żyzna ziemia. Bardzo lubiłem te wiejskie akcenty w Jastrzębiu, bo przypominał mi się dom”

– mówi pan Michał.

Teraz czas mija inaczej. Trzy lata temu został wdowcem. Wolny czas spędza na rozwiązywaniu krzyżówek i spacerach. Ogląda rano serwisy informacyjne i sprawdza pogodę. Potem nic. Jak przyznaje, to sprawia, że ma spokojną głowę i jest zdrowszy.